Ks. Władysław Gurgacz - ps. „Ojciec”,
„Sem”, jezuita, uczestnik podziemia antykomunistycznego po II wojnie, kapelan
Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej (PPAN). Pochodził z Jabłonicy
Polskiej, położonej między Brzozowem a Krosnem. Urodził się w 1914 r. W wieku
siedemnastu lat wstąpił do nowicjatu księży jezuitów w Starej Wsi. W czasie
wojny Władysław Gurgacz kontynuował studia filozoficzne i teologiczne. W
sierpniu 1942 r. przyjął na Jasnej Górze święcenia kapłańskie.
Wiosną 1945
r. przeniesiono ks. Gurgacza do Gorlic, gdzie został duszpasterzem w tamtejszym
szpitalu powiatowym, a zarazem kapelanem sióstr służebniczek Starowiejskich.
Roztaczał opiekę duchową także nad "leśnymi", dzięki swojej dyskrecji
zyskując ich zaufanie. Dotarł wówczas do niego m.in. Stanisław Pióro
"Mohort", "Emir" - przywódca i jeden z twórców Polskiej
Podziemnej Armii Niepodległościowców, nazywanej też Polską Podziemną Armią
Niepodległościową. Powstała ona jesienią 1947 r. i w założeniu miała być
organizacją cywilną.
Początkowo
w jej działania zaangażowana była przede wszystkim młodzież z Nowego Sącza i
okolic.
Z czasem,
ks. Gurgacz coraz bardziej zdecydowanie zabierał głos w sprawach społecznych -
krytykował materializm, bezbożnictwo i sobiepaństwo totalitarnej władzy.
W obliczu
bezpośredniego zagrożenia życia (dwukrotnie strzelali do niego funkcjonariusze
MO), namawiany przez partyzantów do objęcia opieki duchowej nad organizacją,
ks. Gurgacz podjął decyzję o ucieczce z miejsca zamieszkania. Ks. Gurgacz
podjął decyzję o przyłączeniu się do "Żandarmerii", miał otoczyć
partyzantów duchową opieką, a przede wszystkim dbać o to, by prowadzone przez
nich działania nie były sprzeczne z zasadami etyki katolickiej.
Z pewnością
obecność duchownego pozwalała na trzymanie partyzantów w większej karności.
Partyzanci nazywali go "Ojcem", sam zaś ksiądz przybrał pseudonim
"Sem" - wywodzący się zapewne od inicjałów "SM", którymi
podpisywał malowane przez siebie obrazy. Inicjały z kolei były skrótem od
łacińskiego "Servus Mariae" - "Sługa Maryi".
W
organizacji duchowny pełnił zwyczajną posługę kapłańską, odprawiał Msze św.,
spowiadał, nauczał Pisma, wygłaszał pogadanki i wykłady o tematyce religijnej,
moralnej i społecznej. Rozstrzygał wszelkie wątpliwości moralne, jakie
pojawiały się w związku z podejmowanymi działaniami.
Ksiądz
Gurgacz niestrudzenie niósł duchową pociechę ściganym i coraz silniej osaczanym
przez bezpiekę konspiratorom. Wydaje się, że działania ojca "Sema"
były skuteczne - członkowie PPAN unikali starć zbrojnych, nie przeprowadzali w
zasadzie akcji represyjnych wymierzonych w działaczy komunistycznych, a
rekwizycji pieniędzy i towarów na rzecz oddziału dokonywali tylko w instytucjach
państwowych - nigdy na szkodę osób prywatnych.
W tropienie
partyzantów zaangażowanych było kilkudziesięciu funkcjonariuszy bezpieki.
Ksiądz Gurgacz postanowił przeprowadzić - przy pomocy mieszkającego w Krakowie
znajomego kleryka jezuickiego, Michała Żaka - rekwizycję pieniędzy należących do państwowego
banku. Akcję kilkakrotnie odkładano, ostatecznie zaplanowano ją na 2 lipca 1949
r. Dowodził nią Balicki, a "Sem" i Żak obserwowali ją z pewnej
odległości. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem - niosący pieniądze
woźni stawili opór, doszło do pościgu i strzelaniny, w wyniku której ujęto
wszystkich członków grupy.
Ksiądz
Gurgacz miał szansę wyjechać z Krakowa, ale nie zdecydował się na opuszczenie
współtowarzyszy.
Przesłuchania
ks. Gurgacza rozpoczęły się tuż po jego zatrzymaniu. W pierwszym etapie
śledztwa starali się wydobyć z niego informacje funkcjonariusze operacyjni z
PUBP w Nowym Sączu oraz WUBP w Krakowie. Ponieważ bezpieka miała już sporą
wiedzę o organizacji - głównie dzięki działalności sieci agenturalnej oraz
zeznaniom kilkudziesięciu wcześniej ujętych działaczy, a drużyna
"Byliny" została ujęta na "gorącym uczynku" - śledztwo
przebiegało niezwykle szybko. Pierwsze przesłuchanie ks. Gurgacza
przeprowadzono tuż po aresztowaniu, nocą z 2 na 3 lipca.
Ujęcie ks.
Gurgacza stało się pretekstem do przygotowania rozprawy "ze szczególnym
rozgłosem". Sprawa stała się "procesem księdza Gurgacza", a także pretekstem do rozpętania nagonki na Kościół
katolicki.
W czasie
procesu ks. Gurgacz starał się pomagać współoskarżonym i bronić ich przed
stawianymi zarzutami. Bronił także idei PPAN. Mówił m.in.: "[...] ocenę
polityczną, którą podałem, podtrzymuję nadal, a słowo organizacja istnieje dla
mnie nadal, ponieważ nie tworzyliśmy bandy".
Według
relacji zebranych przez Danutę Suchorowską, ks. Gurgacz miał w ostatnim słowie
wypowiedzieć kilka, niezwykle istotnych
zdań: „Nie żałuję tego, co czyniłem. Moje czyny były zgodne z tym, o czym myślą
miliony Polaków, tych Polaków, o których obecnym losie zadecydowały bagnety
NKWD. Na śmierć pójdę chętnie. Cóż to jest zresztą śmierć?... Wierzę, że każda
kropla krwi niewinnie przelanej zrodzi tysiące przeciwników i obróci się wam na
zgubę". Dzień później 14 sierpnia 1949 r. sąd w Krakowie wydał wyrok. Ks.
Gurgacza skazano na śmierć, osadzono go w tzw. bloku śmierci Więzienia
Montelupich w Krakowie.
Bolesław
Bierut nie skorzystał z prawa łaski, o którą zresztą ks. Gurgacz nie prosił.
Wyrok został wykonany 14 września 1949 r. na podwórku więzienia przy ul.
Montelupich. Według relacji naocznego świadka egzekucji, wykonano ją
"strzałem katyńskim", w tył głowy.
Kapelan
został pochowany na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, natomiast miejsce jego
wiecznego spoczynku miało pozostać nieznane. Ktoś jednak odszukał i oznaczył
mogiłę, a w latach 60. dotarli do niej były kleryk Michał Żak - skazany wraz z
ks. Gurgaczem oraz jezuita ks. Stanisław Szymański, który stał się też
pierwszym biografem swego współbrata.
Dopiero po
1989 r. możliwe stało się przypomnienie losów bohaterskiego kapelana, któremu
poświęcono kilka tablic pamiątkowych, a w Krakowie i Krynicy jego imieniem
nazwano ulice.
W 2008 r.
Prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył pośmiertnie ks. Gurgacza Krzyżem
Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Dawid Golik, Filip Musiał
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz